Iwona Ławecka: Czy to twoja pierwsza współpraca z Forbo Flooring?
Stefan Scholten: Tak, to pierwsza współpraca z firmą, ale znamy się od dawna. W pracy dyplomowej na zakończenie studiów w Design Academy Eindhoven wykorzystałem w projekcie mebli linoleum. W tym roku zostałem poproszony przez Forbo Flooring o stworzenie kolekcji kolorów linoleum meblowego, ponieważ moje zainteresowanie kolorami, materiałami, teksturami, sposobami wykończenia jest powszechnie znane. Projektuję także meble i tekstylia.
I.Ł.: Z tego co wiem, współpracujesz m.in. ze znanym producentem dywanów, hiszpańską firmą Nanimarquina. Czy podłogi obecnie szczególnie cię zajmują?
S.S.: Ogólnie interesuje mnie wzornictwo przemysłowe, które nazywam „miękkim”. W naszym studio lubimy tworzyć design trochę inny niż ekspresy do kawy czy samochody, bardziej osobisty. W przypadku Forbo Flooring można mówić o ręcznie robionych produktach. Oczywiście wykorzystują maszyny, ale składniki – dosłownie – mieszają ludzie. Proces opiera na się na wiedzy i doświadczeniu pracowników, którzy są związani z firmą od lat. Byłem tym totalnie zaskoczony. To naprawdę naturalny produkt, w którego powstawaniu są etapy rzemieślnicze, choć rzecz jasna produkowany masowo.
I.Ł.: Czym różni się linoleum meblowe od podłogowego?
S.S.:Wierzchnia warstwa jest cieńsza. Dobrze czuje się teksturę materiału. Jest inny w dotyku. Jego składnikami są: kreda, mączka drzewna, olej lniany, żywica sosnowa i papierowy nośnik. To piękny zrównoważony produkt. Firma nie musi stosować tak zwanego green washingu, bo jej produkty są z natury zielone.
I.Ł.: Jak przebiegała praca nad kolorami dla Forbo Flooring?
S.S.: Polegała głównie na podkreśleniu koloru w kolorze. Zaczęliśmy od surowego linoleum, materiału w zasadzie bez żadnych pigmentów. Stąd też wziął się tytuł projektu „Nie za mało, nie za dużo”. Stopniowo dodawaliśmy pigmenty – nie za mało, nie za dużo. Trochę więcej, trochę mniej. Cała kolekcja jest bliska temu podstawowemu kolorowi linoleum.
I.Ł.: Ubiegłeś moje pytanie o znaczenie tytułu projektu.
S.S.: Tytuł ma wiele znaczeń. Przede wszystkim zadałem sobie pytanie: co mogę zrobić dla firmy? Jeśli chodzi o pigmenty i to, by było ich akurat tyle, ile potrzeba, takie podejście jest zgodne z moją filozofią projektowania zakładającą używanie minimalnej liczby środków.
I.Ł.: Czym się inspirowałeś?
S.S.: Istniejącą kolekcją, ponieważ jest w niej wiele pięknych kolorów. Są to jednak barwy trochę biurowe. Chciałem stworzyć kolory do wnętrz mieszkalnych, bardziej miękkie, przyjazne. Miałem materiał wyjściowy – linoleum w naturalnym kolorze. To był punk zero, od którego wyszedłem, ważny w mojej pracy, ponieważ zawsze chcę najpierw zrozumieć podstawowy kolor materiału – drewna, ceramiki i innych surowców – bez dodawania czegokolwiek.
I.Ł.: Dlaczego akurat stoły i stołki są „nośnikiem” zaprojektowanych przez ciebie kolorów? Jaki był powód wybrania tych właśnie form?
S.S.: Zadałem sobie pytanie, jak pokazać projekt podczas Salone del Mobile? Jak uzmysłowić targowej publiczności, że jest to materiał na meble, bo przecież Forbo Flooring kojarzy się przede wszystkim z podłogami. Dlatego postanowiłem zaprojektować domowe sprzęty, w których zostanie wykorzystane linoleum i w ten sposób ukazać urodę materiału. Kiedy byliśmy z wizytą w fabryce i oglądaliśmy proces produkcji uzmysłowiłem sobie, że na wielu etapach coś jest rolowane, toczy się, jedzie na rolkach. To była inspiracja do stworzenia podstawy stołu. W jej kształcie jest oddany właśnie ten ruch.
I.Ł.: Miejsce prezentacji projektu było wyjątkowe. Kto zdecydował, aby pokazać go w galerii Rossany Orlandi?
S.S.: To była moja decyzja. Już od 25 lat, co roku, prezentuję tu swoje projekty i jestem zaprzyjaźniony z Rossaną Orlandi. Pomyślałem, że to będzie korzystne dla firmy, jeżeli zaprezentuje produkt nie na targach, lecz poza nimi, w sposób trochę mniej biznesowy. Galerię Rossany Orlandi odwiedza bardzo wiele osób. Przedstawiciele firmy byli trochę zaskoczeni efektem, tym, że dotarli do tak licznej grupy miłośników designu. Ja od początku byłem w stu procentach przekonany, że to świetna lokalizacja. Przyszli do nas architekci, architekci wnętrz, projektanci, twórcy z różnych dziedzin sztuki. Każdy z nich był z innego powodu zainteresowany tym produktem. Okazuje się, że naprawdę dobry biznes można robić także na zewnątrz, poza targami.
I.Ł.: Jakie zastosowania widzisz dla linoleum meblowego?
S.S.: Można je oczywiście stosować nie tylko na blaty stołów czy siedzisk, ale też na meble kuchenne, szafki, stoliki kawowe, na płaszczyzny w pionie i poziomie, nawet na powierzchnie stalowe. Najbardziej zrównoważonym sposobem użycia linoleum meblowego jest wykończenie nim powierzchni drewnianych. Warto podkreślić, że linoleum meblowe to gotowy materiał. Nie trzeba go lakierować, co ja osobiście bardzo doceniam.
I.Ł.: Chciałabym wrócić jeszcze do procesu powstawania kolorów dla Forbo, w kontekście metody pracy, z której jesteś znany. Czy możesz przybliżyć jej ideę?
S.S.: Aby dojść autentycznego designu, podążam dwiema drogami. Jedna z nich to ścieżka osobista. Słucham intuicji. Po prostu wiem, że produkt powinien być taki, a nie inny. Zawsze łączę to podejście z potrzebami klienta i użytkownika. Cała sztuka polega na tym, by nie stracić przy tym tożsamości. Kolory mieszamy „ręcznie”. W tym przypadku najpierw zebraliśmy całą gamę materiałów: drewno, kamień, ceramikę, nawet tekstylia. Ten zestaw można zobaczyć na jednym ze zdjęć promujących kolekcję. Potem szukaliśmy kolorów pasujących do tego profilu. Jako punkt wyjścia przyjmując ten bazowy, naturalny kolor linoleum. Wyzwaniem było wybranie trzech kolorów. Na początku była mowa o dwóch. Ja myślałem o pięciu, bo jestem przyzwyczajony do tworzenia większych kolekcji kolorów dla producentów tekstyliów. Dwa kolory to za mało, trzy już lepiej, bo barwy komunikują się ze sobą. Jeśli chcę opowiedzieć historię, potrzebuję określonego zakresu. Kiedy studiowałem w Design Academy Eindhoven tworzenie modeli było na porządku dziennym. Nie mieliśmy komputerów, programów 3D. Jeśli chciało się zobaczyć coś trójwymiarowego, trzeba było to zbudować. Teraz projektanci mają inne możliwości. W latach 90., żeby zobaczyć kolor, który chciało się uzyskać, trzeba było go namalować. Dzisiaj stażysta, który przychodzi do mojego studia, nie wie, jak mając papier i nożyczki, zrobić model. Zacząłem więc tego uczyć. W Design Academy nazywamy tę metodę „artelier”. Potem wraz z artystami i innymi kolegami opracowaliśmy program określany jako „auto working”.
I.Ł.: Jakie wyzwania czekają na ciebie po Mediolanie?
S.S.: Mamy teraz bardzo dużo pracy, co jest oczywiście fantastyczne. Jednym ze zleceń jest projekt dla marki Nanimarquina. Pracujemy też nad nowym produktem dla Hay, który zostanie wprowadzony na rynek w 2024 r. Nawiązaliśmy po raz kolejny współpracę z firmą 1616 / Adrita Japan. No i podczas prezentacji projektu Forbo Flooring u Rossany Orlandi wśród odwiedzających był przedsiębiorca zainteresowany stołem, więc pojawiły się kolejne możliwości.
I.Ł.: Rzeczywiście twoje studio ma co robić.
S.S.: Zasadniczo nie jestem zainteresowany tworzeniem zbyt wielu projektów – maksymalnie dziesięć rocznie. A w zasadzie dla takiego studia jak nasze sześć w zupełności wystarcza. Wcześniej, przed pandemią, pracowaliśmy więcej, zajmowaliśmy się też prognozowaniem trendów. Teraz chcę bardziej zgłębiać zagadnienia, którymi się zajmuję. Im mniej kolekcji, tym lepiej. Nie jestem w tym odosobniony. To jest ogólny trend związany ze zmianami klimatu. Cieszę się, że jestem jego częścią.
Więcej na: www.forbo.com
Link do strony artykułu: https://beta.wirtualnemedia.pl/centrum-prasowe/artykul/wywiad-ze-stefanem-scholtenem